Całe szczęście, że swoją działalność związaną ze sprzedażą kursów online zaczęłam, gdy jeszcze mieszkałam w Polsce. W innym wypadku mogłabym się zniechęcić zanim zaczęłam. Chodzi o to, jak trudna jest od strony podatkowej i księgowej sprzedaż produktów cyfrowych do klientów, którzy siedzibę mają w innym kraju UE. Zdecydowanie za trudna dla jednoosobowej działalności gospodarczej. Znalazłam jednak pewne rozwiązania z tej beznadziejnej sytuacji i jedno z nich będę testować już niedługo.
Gdzie jest problem?
W podatku VAT. Od razu uczulam, że nie jestem doradcą podatkowym i ten wpis w żadnym wypadku nie jest poradą w zakresie podatków. No i mogłam też coś totalnie źle zinterpretować tak w ogóle.
Chodzi o to, że przy sprzedaży produktów cyfrowych podatek VAT jaki płacimy zależy od tego, gdzie klient ma stały adres. W sensie taki adres, pod którym z reguły przebywa (nie musi się on pokrywać z adresem zameldowania). To już trochę utrudnia zabawę, bo musimy mieć taki koszyk, który w jakiś sposób wykoncypuje kraj zamieszkania klienta. I to nie tak o, bo klient nam powie, że jest powiedzmy z Włoch, a tak naprawdę mieszka w Niemczech. Musimy zgromadzić, jeżeli dobrze pamiętam, co najmniej dwa niezależne dowody. Czyli np. deklarację klienta plus kraj na podstawie adresu IP albo np. kraj wydania karty, którą płaci. U mnie takie informacje zbiera zarówno WooCommerce jak i Stripe, którego używam do bramki płatności.
Europejski numer VAT
Jeszcze weselej się robi, jak sprzedajesz do firm. Wtedy na podstawie europejskiego numeru VAT musisz odjąć VAT od zamówienia. Europejski numer VAT to w Polsce NIP poprzedzony kodem kraju (czyli PL). Ale on nie jest przyznawany każdemu z automatu, o czym sami klienci często nie wiedzą (jeżeli są JDG). Muszą o niego zawnioskować. Wtedy, gdy u Ciebie kupują musisz zweryfikować ten numer w VIES i na tej podstawie odjąć VAT. Jeżeli numer się nie weryfikuje poprawnie, no to nie masz podstaw, żeby ten VAT odjąć. A no i tak, odejmujesz VAT kraju klienta, nie swojego. Więc Twój koszyk też to musi umieć zrobić.
A, i jeszcze może Ci się zdarzyć, że jeżeli Twój klient to jakieś srogie korpo z procedurami bardziej skomplikowanymi niż procedury misji bezzałogowych na Marsa, to poproszą Cię o certyfikat rezydencji podatkowej. Tak na wszelki wypadek. Na szczęście w Hiszpanii dostałam go niemal od ręki.
No to jak żyć
Są narzędzia, które częściowo rozwiązują problem. Po prostu odwalają za Ciebie całą tę robotę z koszykiem, który będzie w stanie ogarnąć te scenariusze (no może poza certyfikatem rezydencji podatkowej). I wszystko było by pięknie, gdyby tylko te narzędzia ogarniały płatności w polskim złotym. W zasadzie każde narzędzie ma płatności w euro i dolarze, ale o polskim złotym można zapomnieć.
Ale jest jeszcze inna klasa narzędzi, które wydają się ostatnią nadzieją na spokojne życie, w którym śpisz jak dziecko wiedząc, że to nie Ty się zajmujesz płatnościami i księgowością. To narzędzia, które biorą na siebie wszystko, są jakby resellerem Twoich produktów. Oni przyjmują płatności i wystawiają faktury Twoim klientom, a Ty od nich dostajesz tylko jedną fakturę do zaksięgowania w miesiącu. Znam dwa takie narzędzia: FastSpring i Paddle.
FastSpring jest na rynku dużo dłużej i ma bardzo dobry support (to mówię z doświadczenia). Wystarczy na stronie głównej rozpocząć zakładanie konta, a skontaktuje się z nami przydzielony nam przedstawiciel, który ustawi się z nami na calla, na którym wytłumaczy co i jak i zbierze pytania. Potem wróci z odpowiedziami w formie mailowej i będzie też nadzorował cały proces weryfikacji konta. Pomoże także z integracjami jak będzie trzeba. No ogólnie to jest naprawdę indywidualna obsługa klienta. Z Paddle z kolei mam zupełnie odwrotne doświadczenia w obszarze obsługi klienta. Na odpowiedzi na moje wątpliwości czekałam zawsze co najmniej dwa dni.
Oba konta mam zweryfikowane więc mogłam sobie porównać i potestować by móc się na coś zdecydować. Paddle wygląda zdecydowanie ładniej i nowocześniej. Cały proces zakupowy od strony naszego klienta po prostu wygląda trochę lepiej wizualnie. Paddle może mieć jeszcze jedną przewagę nad FastSpring. Jest po prostu tańszy. Paddle ściąga 5% + 0.50 EUR z każdej transakcji. FastSpring z kolei pobiera 5.9% + 0.95 USD. Ale na tym lista przewag się kończy.
Oba narzędzia mają jednak pewną bolączkę typową dla płatności w PLN: brak typowo polskich metod płątności. Obie platformy udostępniają płatności kartą, a FastSpring ma także płatności tradycyjnym przelewem (które sami ogarniają po swojej stronie).
Dam szansę FastSpring z kilku powodów. Po pierwsze używa go mój mąż od kilku miesięcy, więc po prostu wiem, że śmiga jak należy. Przekonała mnie także świetna obsługa klienta. Dodatkowo po moich testach wychodzi, że mimo, że koszyk FastSpring nie jest taki ładny jak ten od Paddle, to dużo więcej tam mogę ustawić. No i nie wyobrażam sobie, że spałabym spokojnie gdyby moje płatności obsługiwała platforma, z którą kontaktu nie mam przez kilka dni po zadaniu pytania.